Poznałem ją na Tinderze – kilka dni wymiany wiadomości, rozmowy z lekkim flirtowaniem, ale w końcu padło to pytanie. Zamiast spotkania na mieście, zaproponowałem, by przyszła od razu do mnie. To był impuls, który wydawał się ryzykowny, ale intrygujący. Chciałem, żeby to było bardziej osobiste, intymne, bez zbędnych formalności.
O dziwo, zgodziła się bez wahania. Dzień przed spotkaniem panowało to specyficzne napięcie – niepewność, czy przyjdzie, jak wypadnie, czy klikniemy na żywo tak samo dobrze, jak przez ekran telefonu.
Gdy przyszła, wyczułem tę chemię niemal od razu. Miała na sobie lekką sukienkę, a w jej oczach dostrzegłem iskrę. Wieczór rozpoczęliśmy od niewinnych rozmów, ale atmosfera szybko stawała się coraz bardziej intensywna. Każde spojrzenie, każda przypadkowa styczność dłoni podsycały naszą wzajemną ciekawość.
Nie minęło dużo czasu, zanim nasze słowa zaczęły przygasać, a ciszę wypełniły gesty. Skończyłem na jej cyckach…